środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 41 "My life and love ?"

Ogólnie rzecz biorąc leżąc w tej białej, szpitalnej pościeli wszystko było mi obojętne. Przez  24 godziny gapiłam się w sufit. Mało jadłam, mało piłam i prawie z nikim nie rozmawiałam. Nie miałam nadziei na dalsze życie. Przez jakiś czas martwiłam się tylko jednym: jeżeli ja zniknę z powodu choroby to Chris zniknie przeze mnie. A do tego dopuścić nie mogłam. Jednak jak już powiedziałam martwiłam się tym tylko przez jakiś czas. Wieczorem przyszedł do mnie lekarz i powiedział, że będzie konieczna zmiana szpitala, ponieważ tutaj nie mieli odpowiednich warunków do dalszego leczenia. Podał nam propozycję zmiany, a moja mama twierdząc, że taki lekarz wie najlepiej, zgodziła się na jego „ofertę”. Szpital ten był 500 kilometrów od mojego miasta rodzinnego. To dosyć daleko. Chris o niczym nie wiedział. I o niczym nie zamierzałam mu mówić. Żył ze świadomością, że to jakiś wirus, z którego niedługo wyjdę. Uważałam, że tak będzie lepiej. Jednak w końcu wyszłam ze szpitala, tylko po to, żeby się spakować i pojechać do innego szpitala. Jakże entuzjastycznie to brzmi, prawda? Siedząc sama w pokoju stwierdziłam, że bezsensownie będzie nie zostawiać za sobą jakiegoś pożegnania i wyjaśnienia. Jednak cudowna ja jestem tchórzem. Postanowiłam napisać list. Do niego. Ostatnie słowa.

Kochany Chris’ie
W tej chwili sama nie wiem, jak mam ci to powiedzieć. Ale skoro czytasz ten list to pewnie już wiesz, że wyjechałam. Nie powiem ci gdzie, bo zaczniesz mnie szukać. A ja tego nie chce. Jestem strasznym tchórzem, bo powinnam ci to powiedzieć, a nie napisać. W każdym bądź razie uważam, że nasz związek nie ma już sensu. Będę szczera i od razu piszę, że tak – znalazłam kogoś innego. Ale ja nadal żyję, więc nie rób niczego głupiego. Znajdź lepszą dziewczynę ode mnie, bo jest takich mnóstwo. Żyj i bądź szczęśliwy beze mnie. Wierzę, że damy radę. To nie był związek idealny i wiem, że w tym momencie ranię twoje uczucia. Nie będę się rozpisywać, bo nie ma o czym. Życzę Ci szczęścia.
Kocham Cię.   Holly

Nie dość, że nic się nie lepiło, to jeszcze cała kartka była mokra od łez. Same kłamstwa. Ranię jego i siebie. Ale musiałam. Tak, właśnie tak trzeba było.  Jeszcze przez przypadek napisałam „kocham cię”. Oczywiście to zamazałam. Miałam tylko nadzieję, że nie zrobi niczego głupiego.  Włożyłam do koperty i podczas żegnania się z rodziną (bo do szpitala jechałam tylko z mamą) poprosiłam Tom’a, żeby mu to dostarczył.
- Będzie mi was wszystkich brakowało – łzy same zaczęły mi spływać po policzku.
- Wszystko będzie dobrze Holly, w końcu ktoś musi być chrzestną mojego dziecka, nie? – uśmiechnęła się i próbowała mnie przytulić, no ale niestety ogromny brzuch jej na to nie pozwalał.
- Zadzwoń do mnie, jak tylko zacznie się poród, dobrze?
- Jasne.
- Nathaly.
- Kobieto, wyzdrowiejesz. Innej opcji nie ma! – pocałowała mnie w policzek.
- Jezus, co wy tacy pełni optymizmu wszyscy, co? – uśmiechnęłam się. Było mi bardzo miło i nie chciałam ich opuszczać. Kiedy wszystkich już wyprzytulałam, wsiadłam z mamą do auta i pojechałyśmy.
Po 6 godzinach byłyśmy już na miejscu. Jak tylko weszłam do szpitala, choroba nie dawała o sobie zapomnieć. Znowu zaczęły mi drętwieć ręce i zaczęłam mieć zawroty głowy. Pielęgniarki natychmiast zaprowadziły mnie do pomieszczenia, który miał mi służyć za mój pokój. Były w nim dwa łóżka. Jedno dla mnie, a drugie prawdopodobnie niedawno zostało opuszczone. Podano mi leki i kazano mi odpoczywać.
***

Tak było codziennie. Leżałam w tym szpitalu już dwa tygodnie. Dzień w dzień podawano mi leki. Przeprowadzano mnóstwo badań. Bez chemioterapii też się nie obyło. Obcięli mi włosy. Byłam łysa. To chyba było najgorsze. Nie to, żebym się jakoś bardzo przejmowała swoim wyglądem, bo nigdy tak nie było, ale włosy były jednym z największych moich atutów. Pewnego dnia stanęłam przed lustrem i dokładnie oglądałam swoją głowę. Nie ma co – wyglądałam strasznie. Przez to całe marudzenie na ten temat, a raczej po prostu przez żałobę po moich włosach, mama kupiła mi perukę. Nie było to wygodne i nawet w najmniejszym stopniu w dotyku nie przypominało moich włosów, ale cóż. Lepiej mieć na głowie to niż nic.

Ale wracając do tego dnia, kiedy stałam przed lustrem i się sobie przyglądałam. Dostałam krwotoku z nosa. Wtedy wiedziałam, że jest ze mną naprawdę źle. To był jeden z tych powodów, dla których można już było zamawiać pogrzeb. Moja rodzicielka od tamtego czasu zaczęła mi opowiadać o historiach z dzieciństwa – o tych dobrych wspomnieniach. Potem obdzwoniła całą rodzinę i wszystkich znajomych (oprócz Chris’a) powiadamiając ich o moim stanie. Było mi z tym źle. Nigdy nie byłam w centrum uwagi i nigdy nie chciałam być. Jeszcze na dodatek siedziała i całe noce płakała. Lekarze do końca zgłupieli i nie umieli powiedzieć, czy z tego wyjdę, czy nie. Momentami ocierałam się o śmierć, a innym razem czułam się, jakbym mogła zdobyć Mount Everest. A tłumaczenie tego było takie: moje ciało tryskało energią, ale psychika upadała i ciągnęła za sobą ciało. Ciągle myślałam o Chris’ie i zastanawiałam się, jak mogłam coś takiego w ogóle zrobić. 

______________________________
Przepraszam, że coś takiego wstawiam.
Wiem, że Was zanudzam. Mam nadzieję,
że to naprawię. Zawiodłam siebie i Was 
tym rozdziałem.
xx

5 komentarzy:

  1. Wow ! Mam nadzieje że nie umrze :( i mam nadzieje że nie zamierzasz kończyć tego opowiadania ? ~Pat.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy następna część ???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam zielonego pojęcia. Niedługo pojawi się na fb i potem znowu tutaj. Zapytaj trochę później. ;)

      Usuń
  3. Wow super :) Mogłyby być trochę dłuższe. :)

    OdpowiedzUsuń